Wspomnienia z Bazaru Różyckiego - pestki, pestki, pestki

Tłok tego dnia na bazarze był dość duży. Ten samotnie stojący człowiek co chwila głośno wołał: pestki, pestki, pestki... Wołanie czasami przerywał, bacznie rozglądając się na wszystkie strony, wypatrując jednocześnie w tłumie jakiegoś znajomego. Po krótkim nabraniu oddechu opuszczał głowę i potem znowu wołał: pestki, pestki, pestki... Stał lekko zgarbiony, nie ruszając się z miejsca. Na ziemi, przed nim nie było żadnego rozłożonego towaru do sprzedaży. Ręce miał głęboko wepchnięte w boczne kieszenie poplamionych spodni. Gdy przechodziłem obok niego, on trochę głośniej krzyknął: pestki, pestki, pestki - adresując ten okrzyk jak gdyby do mnie, zwracając jednocześnie swoją twarz w moim kierunku.
Zwolniłem wtedy krok i z zaciekawieniem zatrzymałem się na chwilę przed nim. Odruchowo spojrzałem w jego twarz i bez namysłu zapytałem:
- Czy mogę kupić trochę tych pestek?. Zastrzegłem przy tym:
- Proszę o pestki dobrze podsuszone i rumiane, podsmażane na patelni, bo tylko takie mi smakują.
On spojrzał na mnie ostrym, badawczym wzrokiem. Lekko się uśmiechnął i po krótkim zastanowieniu, pochylając w moim kierunku swoją głowę, cicho zapytał:
- Jaki kaliber i ile sztuk?
Gdy padły te słowa, w mig zrozumiałem, że on sprzedaje nie nasiona dyń do jedzenia, lecz trefny towar do nielegalnie posiadanej broni palnej. Zreflektowałem się natychmiast i natychmiast odpowiedziałem krótko i cicho:
- Dziesięć sztuk do nagana. Odpowiedź też była krótka:
- Dziś mam „szóstki", ale jutro mogą być do nagana.
Wypowiadając te słowa, ułożył swoją dłoń w trąbkę przy swoich ustach. Na moje kiwnięcie głową i znak zgody, zmierzył mnie ponownie od stóp do głowy, wzrokiem poważnym - jak gdyby mnie szacował - co jestem wart i czy ja mam forsę. Potem jeszcze raz zbliżył się do mnie i cicho do mego ucha szepnął, powtarzając:
- Do nagana mogą być jutro.
- Dobrze - kiwnąłem głową.
- Ile sztuk? - zapytał.
- Na razie dziesięć mi wystarczy - odparłem, pokazując swoich dziesięć palców dwóch rąk.
- Jutro będą, ale w bramie przy wejściu do bazaru na ulicy Kępnej 48, tuż przy księgami „Gebethnera". Jutro o 14-tej w bramie - powtórzył, akcentując „w bramie". - Pasuje - zerknął na mnie, mrużąc oko.
- Tak oczywiście - odpowiedziałem.
- No, to do jutra - skwitował i konspiracyjnie podał mi rękę na znak zgody.
Poczułem, mocny, ale bardzo znaczący uścisk dłoni. Jeszcze raz spojrzał mi w oczy widocznie dla zapamiętania mojej twarzy i natychmiast bez dalszych słów oddalił się, wpatrując się w wesoły bazarowy tłum praskiej publiczności i ferajny.
Sergiusz Grudkowski
Tekst pochodzi z
Jednodniówki Stowarzyszenia Kupców Warszawskich Bazaru Różyckiego
|
|
Najczęściej czytane
Najnowsze informacje
wstecz
Wasze komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Twoja-Praga.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii